Nokaut

    

     W moim życiu zostałem dwa razy znokautowany. Po raz pierwszy uczyniło to tzw. "życie". W tej walce zostałem powalony na "deski" w 4 klasie szkoły średniej. Ale to nie były jedyne "deski" jakie zaliczyłem. Drugie, w kilka miesięcy po pierwszej porażce zafundował mi Bóg! Na czym polega w moim życiu "Boży nokaut" i jak do niego doszło pragnę opisać w moim świadectwie. Przeczytaj go i zobacz jak nasz Pan Bóg jest dobry.

     Kiedy miałem 7 lat ukradłem pierwsze 100 złotych. Wcześniej mając około 6 swobodnie kradłem w sklepie przeróżne słodycze. Chodząc do szkoły podstawowej nie miałem żadnego kłopotu z tym, aby kraść pieniądze. Wtedy okradałem swoich najbliższych, swoją rodzinę. Nie co później, będąc w szkole średniej kradłem bez zmrużenia oka już niemalże wszędzie. Ale zanim do tego doszło trochę się w moim życiu dokonało.

     Ogólnie okres szkoły podstawowej był dobry. Czyli, chodziłem do szkoły, zdobywałem świadectwa z paskiem, nie stwarzałem rodzicom problemów wychowawczych. W II klasie podstawówki zapaliłem swojego pierwszego papierosa. I tak z kilkoma przerwami paliłem do 19 roku życia. W 5 klasie zacząłem pić piwo. Oczywiście wszystko to robiłem z umiarem, tzw. "cichaczem", żeby tylko rodzice tego nie dostrzegli. Wtedy jeszcze byłem posłuszny i zależało mi na ich zdaniu. Moja pierwsza zapalona "lufka" (tak się nazywa sprzęt do palenia "ziółka", marihuany) jest datowana na koniec 8 klasy szkoły podstawowej. Pamiętam jak dziś jak załatwialiśmy z kolegami "palenie". Z tego wszystkiego było więcej strachu niż przyjemności. Warto jeszcze wspomnieć, że po raz pierwszy zakochałem się będąc w przedszkolu. Wtedy też po raz pierwszy pocałowałem dziewczynę. I to prawda, że takich rzeczy nie zapomina się do końca życia, bo chociaż minęło wiele lat ja pamiętam jej kolor włosów, jak były uczesane i w jakich okolicznościach do tego doszło. Piszę o tym, ponieważ temat kobiet będzie bardzo ważnym w moim życiu. To one, stworzone przez Boga jako wzór dziewictwa i piękna ( Maryja), stały się doskonałym narzędziem szatana do tego, aby zniekształcić mi obraz miłości i szacunku do człowieka. Kochałem kobiety, uwielbiałem się w nich zakochiwać. W miarę upływu czasu kobiety stały się dla mnie sposobem na "lepsze życie", bo każda nowo zdobyta dziewczyna poprawiała mój wizerunek przed innymi, ale przede wszystkim przed sobą samym.

     Ponieważ byłem bardzo dobrym uczniem dostałem się do szkoły, którą sam sobie wybrałem, czyli do liceum ekonomicznego. 1 klasa szkoły średniej była moim wielkim triumfem. Czołówka klasowa jeśli chodzi o oceny, konkursy recytatorskie, udział w wielu zawodach sportowych, popularność w szkole. Po prostu żyć nie umierać. W tym czasie mój najlepszy kolega zaprowadził mnie do prawdziwego pubu. To było niesłychane przeżycie. Ja, Artur, mający 16 lat, usiadłem obok starszej ode mnie młodzieży, "na legalu" wziąłem papierosa do ręki, zamówiłem sobie piwo - Poczułem się jak prawdziwy mężczyzna. Jeszcze dookoła mnie wiele atrakcyjnych kobiet. To już był szczyt moich marzeń. Bardzo szybko szkolne lekcje i pobyt w domu zamieniłem na loże rozmaitych pubów. W pierwszej klasie szkoły średniej po raz pierwszy zacząłem spotykać się z kobietami już w sposób bardzo dojrzały ( ale tylko płciowo). Nie było mowy o słodkim patrzeniu sobie w oczy i oglądaniu rodzinnych zdjęć. W moim życiu pojawił się sex, który jak później się okazało ciągnął mnie za sobą w bardzo głęboką przepaść. W wakacje zacząłem trenować na siłowni. I nią demon posłużył się aby uwikłać mnie w grzechy pychy, próżności, egoizmu i chorej miłości własnej. Szybko zacząłem piąć się w górę. Jako niespełna osiemnastoletni młodzieniec wyciskałem prawie 160 kg. Ludzie musieli się zacząć ze mną liczyć.

      Drugą i trzecią klasę szkoły średniej mogę porównać do ruchomych schodów, które bez naszego wysiłku mogą nas wywieźć do góry, albo zwieźć na dół. Ja niestety wsiadłem do tych, które kierowały się w dół. W tych dwóch latach, w moim programie dnia mieściły się: codzienne spotykanie z dziewczynami, "labowanie", przesiadywanie w pubach, treningi na siłowni, chodzenie na imprezy i co raz częstsze picie alkoholu. Aha no i warto zamieścić w nim motyw szkoły i nauki. Jednak w tych latach już prawie w ogóle się nie uczyłem.

      Te dwa lata to powolna jazda na ruchomych schodach w dół. Jednak w wakacje z 3 do 4 klasy szkoły średniej zapragnąłem zmienić środek transportu wiodący mnie na samo dno. W te wakacje zacząłem już "lecieć na łeb na szyję". Co mi w tym pomogło? Głównie amfetamina i (w znacznie mniejszym stopniu) ekstazy. Razem z tymi narkotykami na serio w moim życiu pojawiły się kradzieże, rozboje i imprezowanie, które z dyskotekowych parkietów powoli przeniosły się na domowe "melanże". W tym okresie przestałem ćwiczyć. Narkotyki osłabiały moją siłę fizyczną. Ale nie tylko. Dawały mi poczucie pewności siebie i świadomości tego, że jestem kimś. Budowały w moim umyśle nieistniejący obraz mnie samego - człowieka, który pokona góry, zdobędzie każdą dziewczynę, poradzi sobie z życiowymi problemami, aż wreszcie odnajdzie upragnioną miłość, którą odebrał mu nieistniejący w jego życiu ojciec. Kiedy zacząłem na poważnie "spidować" (brać amfetaminę) prawie w ogóle nie bywałem w domu. Na noc nie przychodziłem, bo przecież nie musiałem spać (działanie "spida"), głodu też nie czułem (no, chyba, że ten tylko narkotykowy), a w ciągu dnia unikałem rodziców, bo nie chciałem się z nimi cały czas kłócić. No właśnie, dom. Dom stał się dla mnie wrogiem numer 1. Nie widziałem w nim miejsca dla siebie, nie nawidziłem jak rodzice na mnie krzyczeli. Każdy ich odruch miłości i przejaw troski o mnie (a było ich mnóstwo) odbierałem jako atak. Skąd brałem pieniądze na narkotyki? Zacząłem jeździć z "chłopakami" na "zarobek" (kradzieże w sklepach). Sam nie umiałem kraść, ale miałem dobrą "gadanę", więc ja "zagadywałem" sprzedawcę, a oni kradli. W chwilach kryzysowych potrafiłem okraść mieszkanie i napaść na ulicy (to mi się zdarzyło tylko raz). Te chwile pojawiały się wtedy, gdy byłem komuś dłużny pieniądze. Jeśli była to jakaś konkretna osoba, to wiedziałem, że muszę te pieniądze zwrócić, więc robiłem wszystko, aby się jakoś wyratować. Narkotykom i kradzieżom towarzyszyły ciągłe spotkania z kobietami, które niemal zawsze prowadziły tylko do jednego. Nie szanując siebie, kompletnie nie szanowałem kobiet. Traktowałem je jak narzędzia zabawy i rozkoszy. Tak naprawdę nigdy w żadnej z moich dziewczyn nie odkryłem prawdziwej kobiety. Byłem bardzo agresywny i zły. Nie tolerowałem innych ludzi. Wszystkich starałem się poniżyć, abym był najlepszy, najmocniejszy, najprzystojniejszy, naj, naj Potrafiłem nie spać cały tydzień "ćpając" nocami na zmianę raz "spida", raz "ekstazy". Na osiedlu byłem mistrzem we wciąganiu "kresek". W pewnym momencie potrzebowałem nawet 4 worków "spida", aby mnie coś ruszyło. Ale powoli przychodziły momenty refleksji. Zaczął dochodzić do mnie ból i cierpienie, jakie do tej pory zakrywały "dragi". Bardzo schudłem, zaczęły psuć mi się zęby, czasami dostawałem tzw. paranoi, jakiś dziwnych, przerażających stanów psychicznych. Moją sytuację w domu można określić mianem strasznej wojny, w której najbardziej cierpią najbliżsi. O szkole już nie wspominam. W niej wizyty policji, anonimowe listy o moim zachowaniu na osiedlu. Ale to wszystko było niczym w porównaniu do bólu jaki powoli zacząłem odczuwać. Wtedy nie potrafiłem go nazwać. Dzisiaj już wiem, że cierpiałem, bo czułem się odrzucony przez ojca, który mnie zostawił, kiedy byłem malutki. Cierpiałem, bo pragnąłem być synem swojego własnego taty. I to był mój dramat. Ta relacja doskonale przeszła na mój kontakt z Bogiem. Nie było go w cale. Zobaczyłem swój dramat: młody, zdolny, przystojny chłopak, w przeciągu czterech lat zniszczył sobie życie. Czy szukałem pomocy u Boga? Nie! Nawet mi to nie przyszło na myśl. To On sam przyszedł do mnie, tak zwyczajnie, do miejsca, w którym się wychowywałem, pod klatkę.

      I tutaj zaczyna się coś, o czym nigdy nawet nie śniłem. Nie tylko nasze myśli nie dorównują myślom Bożym. My nawet nie potrafimy wymarzyć sobie tego, co pragnie nam dać nasz kochający Ojciec. Rozdział, w którym pojawia się Bóg jest nieodzownie złączony z Medziugorjem i Matką Bożą Królową Pokoju. Przez cały czas trwania mojej życiowej historii, w każdym nawet najbardziej beznadziejnym dniu, Ona była razem ze mną. Wtedy o tym nie wiedziałem. Dzisiaj jednak już wiem, że to miłość Matki do Syna, stała się początkiem mojego nawrócenia.

     Cztery pielgrzymki do Medziugorja, setki odmówionych Różańców, zamawiane Msze Święte w mojej intencji i w intencji mojego brata (on był dilerem narkotykowym, piszę był, ponieważ sam też przeżył głębokie nawrócenie), aż w końcu wiele nocy nie przespanych, to była życiowa modlitwa mojej mamy Urszuli. To Bóg przez nią pomógł mi w moim życiu dostrzec obecność Maryi. To ona na wzór Cichej i Pokornej Służebnicy modliła się, abym odzyskał prawdziwe życie.

     Był rok 1997, kiedy moja mama odbyła pierwszą pielgrzymkę do Medziugorja. To wtedy, na górze Kriżewac, przy XII stacji, usłyszała słowa księdza: "Jeżeli chcecie coś zmienić w sowim życiu, przy tej stacji możecie je oddać Bogu i Maryi". Po tych słowach, stojąc za skałą bardzo mocno płakała. I w tych matczynych łzach, ofiarowała mnie i mojego brata Niebu. Wtedy czuła, że to co się dzieje nie odbywa się gdzieś tylko wysoko w górze, ale jest przedmiotem konkretnego działania tutaj na ziemi. Moja mama nazwała tą chwilę "początkiem drogi z Maryją". Pamiętam, że kiedy wróciła z tej pielgrzymki ja nie mogłem się nadziwić jej radości i pokoju jaki od niej emanował. To było coś wyjątkowego.

     Potem były kolejne wyjazdy do Królowej Pokoju. W 1999 r. moja mama była w Medziugorju aż dwa razy. I ostatnią jak dotąd pielgrzymkę odbyła w 2004 roku. Każda pielgrzymka mojej mamy to głośne błaganie Boga o nasze nawrócenie (moje i mojego brata). Widziałem, że mama się za mnie modli. Czasami nawet to czułem. Ale nie potrafiłem na ten dar odpowiedzieć. Ona była jedyną ziemską osobą, które mnie nie skreśliła. Nawet moi koledzy, z którymi imprezowałem już się zastanawiali czy ze mnie jeszcze "coś" będzie. Już nie mówiąc o nauczycielach w szkole. Ona do końca stała przy mnie. Kiedy widziała, że nic już na mnie nie działa, po prostu się modliła. Różaniec, nabożeństwo do Ojca Pio, Różaniec.

       To wszystko działo się jak gdyby "za moimi plecami". Ja robiłem swoje, a moja mama, Maryja i całe Niebo robiło swoje. Ja wszystko zawalałem, a ona z głośnym wołaniem i krzykiem do Boga wszystko starała się odbudować. Czy jej się udało? Chyba tak, ponieważ dzisiaj już 4 rok jestem klerykiem w Zgromadzeniu św. Michała Archanioła, dzięki wielkiej łasce Bożej codziennie przyjmuję Komunię świętą, modlę się Słowem Bożym i rano, w południe i wieczorem śpiewam sobie pieśni pochwalne na cześć Boga. Uśmiecham się i raduję, a to jest wspaniałe uczucie, móc czerpać radość ze spotkania z Bogiem. Kiedy wszedłem na drogę nawrócenia (miało to miejsce pod koniec 4 klasy szkoły średniej, której nie udało mi się ukończyć, kiedy po raz pierwszy pan Stasiu pomodlił się nade mną) całe moje życiu odmieniło się. Bóg jako miłość pierwotną zaszczepił we mnie Słowo Boże. To Ono stało się dla mnie rozkoszą. To Ono jest pierwszym fundamentem mojego życia. To Ono sprawia, że Bóg codziennie w moim życiu staje się prawdziwym, żywym ciałem. Tutaj w tym miejscu musiał bym zacząć pisać nową historię, o tym czym jest dla mnie Słowo Boga Żywego, czego Ono dokonuje w moim życiu, w życiu moich najbliższych, przyjaciół i znajomych. Przez całą drogę mojego nawrócenia, razem z moim "ojcem duchownym" panem Stasiem, raz w tygodniu przez dwie godziny czytałem Pismo Święte. Na zakończenie spotkań pan Stasiu modlił się nade mną modlitwą wstawienniczą. Zacząłem praktykować codzienną Eucharystię. Z dnia na dzień rzuciłem narkotyki, kradzieże i złe osiedlowe życie. Bóg sprawił, że stałem się prawdomówny, a do mementu kiedy Go nie spotkałem, ja praktycznie tylko kłamałem. Jest mi trudno o tym wszystkim pisać, bo im więcej teraz o tym myślę, tym głębiej dotyka mnie myśl jak wiele, jak wiele Bóg uczynił dla mnie i dla moich najbliższych. Kiedy byłem na drodze nawrócenia myślałem, że z czasem będzie mi co raz łatwiej zrozumieć to, co Bóg dokonał w moim życiu. Jednak im więcej mija czasu od tamtych chwil, tym większe rodzi się w moim sercu zdumienie i podziw, dla wielkich rzeczy, które uczynił mi Wszechmogący.

      Maryja była zawsze przy mnie. W każdej nowej dziewczynie chciała mi się dać poznać. Demon jednak skutecznie zamykał moje serce. Maryja jednak nigdy mnie nie zostawiła. Boże, Ty sam wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczny za Jej dar w moim życiu. Boże, niech Ona będzie w Tobie uwielbiona. Tato, dziękuję.

Syn Artur

Królowo Pokoju, módl się za nami