Uzdrowienie przy nocnej światłości Nieba

     Niewielu jest ludzi, w tym również niekatolików, którzy nie słyszeliby o świętym Antonim. Za jego wstawiennictwem wielu odnalazło zgubione przedmioty, zagubione serca, wiarę, zagubioną pewność. Istnieje nawet dowcip, że ze świętym Antonim można negocjować. Ogólnie, św. Antoni - jak to niektórzy lubią mówić - jest zawsze pod ręką.
W Padwie, włoskim mieście położonym około 30 km na zachód od Wenecji, w regionie Veneto, nazywają go jednym słowem - Święty. Znajduje się tu przepiękna bazylika, mieszcząca grób św. Antoniego, w której przechowywane są także jego relikwie. Całe rodziny w Padwie regularnie odwiedzają jego grób, modląc się o jego wstawiennictwo. Również małżeństwo Buso często tu bywa. Sylwię, swoje jedyne dziecko, od najmłodszych lat przynosili do bazyliki i prosili, aby Święty je pobłogosławił. I tak było przez całe szesnaście lat, aż niespodziewanie Sylwię dotknęła poważna choroba. O tym, co naprawdę wydarzyło się w rodzinie Buso, której dom opierał się na duchowości ich Świętego, opowie nam sama Sylwia.

     Swoje świadectwo rozpoczęła słowami Maryi wypowiedzianymi przy świętej Elżbiecie: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. (Łk 1,46)

 

     Nazywam się Sylwia, mam 22 lata. Moim rodzinnym miastem jest Padwa, znana - jak sądzę - wszystkim z naszego Świętego - św. Antoniego Padewskiego. Jestem jedynaczką, miałam zdrowe i szczęśliwe dzieciństwo. Chodziłam do szkoły, zajmowałam się tańcem i pływaniem, podobnie jak może koleżanki. Rodzice w każdym względzie troszczyli się o mój rozwój. Nagle, wszystko się zmieniło. 4 października 2004 roku, w dniu święta świętego Franciszka z Asyżu, mając zaledwie 16 lat, po kilku dniach wysokiej gorączki, poczułam, że nie mogę chodzić. Wyniki wszystkich badań klinicznych były negatywne… Lekarze nie przypuszczali przez jak ciężkie i bolesne chwile będę musiała przejść. Swój szybki krok po ulicach Padwy musiałam zmienić na wózek inwalidzki. Moi rodzicie, którzy zawsze byli religijni, teraz w szczególny sposób uciekali się do Matki Bożej z prośbą o Jej matczyną pomoc. Prosili Ją o to, aby nie pozostawiała nas samych w chwilach tej jakże bolesnej próby. Mój stan szybko się pogarszał. Zaledwie w ciągu kilku miesięcy straciłam sporo na wadze, zaczęłam odczuwać bóle i skurcze mięśni, coś w rodzaju napadów padaczkowych. Rodzice nie odstępowali mnie na krok, byli przy wszystkich moich atakach, szukając sposobu na złagodzenie mojego cierpienia.

 

Dopóki byliśmy w kościele, nie myślałam o chorobie

 

     Podczas gdy styczniowe słońce oświetlało moje miasto, słyszałam dzwony bazyliki naszego Świętego. Moja mama rozmawiała wówczas z jednym z kapłanów, prowadzących grupę modlitewną poświęconą Matce Bożej. W każdy piątek, moja mama, tata i ja uczęszczaliśmy na modlitwę różańcową, na Mszę świętą i adorację Najświętszego Sakramentu. Dawało mi to niezwykłą siłę, dopóki byliśmy w kościele, nie myślałam o swojej chorobie. Wbrew wszystkiemu, pragnęłam żyć z tym wewnętrznym spokojem i oddaniem.

     Pewnego wieczoru, w okresie przedwielkanocnym, po spotkaniu modlitewnym w kościele, podeszła do mnie jakaś kobieta i włożyła mi w dłonie medalik Matki Bożej, mówiąc że został pobłogosławiony w czasie objawienia w Medziugorju. Spojrzałam na nią czule, a wtedy powiedziała, że ma tylko ten jeden, ale w tej chwili czuje w sercu, że powinna mi go dać. Przyjęłam medalik z wdzięcznością i wracając do domu zawiesiłam na szyi. Ten pobłogosławiony medalik z wizerunkiem Matki Bożej był dla mnie pocieszeniem i ochroną.

     Po świętach wielkanocnych zadzwoniłam do dyrektora swojej szkoły z prośbą o przysłanie mi programu szkolnego trzeciej klasy liceum, do której uczęszczałam, tak abym mogła przez dwa następne miesiące uczyć się i przygotowywać do egzaminów. I tak się stało.

     W maju, miesiącu poświęconym Matce Bożej, każdego dnia chodziłam z rodzicami na modlitwę różańcową i na Mszę świętą. Mówiąc szczerze, początkowo uważałam to za obowiązek, ale później coraz bardziej tego potrzebowałam. Za każdym razem, gdy byłam w kościele i modliłam się, znajdowałam odwagę, aby zmniejszyć ból, jaki powodowała świadomość, że nie mogę być taka jak moi rówieśnicy i robić tego wszystkiego, co oni robią. W pierwszej połowie czerwca, zdałam wszystkie szkolne egzaminy. Oczywiście, była to dla mnie dodatkowa przyjemność.

 

W Medziugorju

 

     Pamiętam dobrze, był to poniedziałek 20 czerwca. Moja pani doktor fizjolog powiedziała, że przez parę dni jej nie będzie, ponieważ wybiera się ze swoją matką na pielgrzymkę do Medziugorja. Spontanicznie, bez żadnego zastanawiania się zapytałam czy mogłaby wziąć mnie ze sobą. Odpowiedziała bez wahania, że dowie się czy będzie to możliwe. I wierzcie mi, trzy dni później razem z tatą i grupą pielgrzymów siedziałam już w autobusie do Medziugorja.

     Przyjechałam tam w piątek 24 czerwca 2005 roku. Uczestniczyliśmy we wszystkich programach tego dnia, a w Żółtej Sali spotkaliśmy się z widzącym Ivanem, który w godzinach wieczornych miał mieć objawienie na wzgórzu Podbrdo.

     Wieczorem, kiedy zapytano mnie czy chcę pójść na wzgórze, odmówiłam tłumacząc, że mój wózek inwalidzki nie zdoła tam podjechać i nie chcę przeszkadzać innym pielgrzymom. No, ale ci mili ludzi nie przyjęli mojego tłumaczenia. Zostawili mój wózek u podnóża wzgórza, wnosząc mnie na rękach.

     Było sporo ludzi, ale udało nam się przejść. Kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyłam piękny wizerunek Matki Bożej. Spokojnie usiadłam i zaczęłam się modlić. Nie modliłam się za siebie, ani nie prosiłam o łaskę, abym znów mogła chodzić, gdyż wydawało mi się to tak bardzo nierealne. Modliłam się za innych ludzi, którzy wówczas cierpieli. Pamiętam, że te dwie godziny modlitwy minęły wówczas bardzo szybko. Jest to pierwsze wspomnienie dotyczące tej modlitwy, którą wypowiedziałam swoim sercem.

     Tuż przed objawieniem, przewodnik naszej grupy, siedzący obok mnie powiedział, abym poprosiła Matkę Bożą o co tylko chcę. Ona zstąpi z nieba na ziemię, będzie tu przed nami, wysłuchując wszystkich jednakowo. Pomodliłam się wówczas o to, abym miała siłę na pogodzenie się z moim inwalidztwem. Miałam 17 lat i przyszłość na wózku bardzo mnie jednak przerażała.

     Około godziny 22:00 nastąpiła dziesięciominutowa przerwa i kiedy modliłam się, moją uwagę przyciągnął świetlisty punkt, który ujrzałam ze swojej lewej strony. To było piękne światło, relaksujące, delikatne, w odróżnieniu od błysków, które nieprzerwanie zapalały się i gasły. Wokół mnie było wiele innych osób, ale w tym momencie wszystko było przytłumione. Istniało tylko to światło, które wywierało na mnie duże wrażenie, nie rozumiałam go, wielokrotnie podnosiłam i szybko spuszczałam wzrok, ale kątem oka cały czas je widziałam. Kiedy skończyło się objawienie Ivana, światło zniknęło.

     Po przetłumaczeniu na język włoski przekazu Matki Bożej, dwie osoby z mojej grupy wzięły mnie na ręce i zaniosły do mojego wózka. Zaraz potem upadłam do tyłu, tam jakbym zemdlała. Uderzyłam głową, szyją i plecami o kamienie. Co ciekawe, nie doznałam najmniejszego zadraśnięcia. Czułam się jakbym znalazła się na miękkim i wygodnym materacu, a nie na tamtejszych twardych i ostrych, hercegowińskich kamieniach. Usłyszałam pełen słodyczy głos, uspokajający i otaczający mnie swoim urokiem. Po upływie pięciu, dziesięciu minut otworzyłam oczy i zobaczyłam swojego ojca jak płacze. Pierwszy raz od dziewięciu miesięcy, poczułam swoje nogi. Wtedy rozpłakałam się i drżącym głosem powiedziałam: „Wyzdrowiałam, chodzę.” Wstałam tak, jak gdyby była to normalna rzecz.

     Wszyscy głęboko tym poruszeni, chcieli do mnie podejść, aby pomóc mi zejść ze wzgórza, obawiając się, aby nic mi się nie stało. Byłam bardzo podekscytowana. Był to taki stan wewnętrzny, którego nie da się opisać. Kiedy zeszliśmy i kiedy podano mi wózek, nie wzięłam go. Wierzyłam, że więcej nie będę go potrzebowała.

     Droga Matka Boża swoją matczyną miłość tej nocy przelała na mnie. Od tamtej chwili zaczęłam chodzić. Następnego ranka, już o piątej rano, sama i o własnych siłach wspięłam się na Križevac. Przez pierwsze dni mięśnie moich nóg były osłabione, w wyniku zanikania spowodowanego paraliżem. Ale nawet przez chwilę nie bałam się, że upadnę, ponieważ czułam, że moje ramiona mocno trzymają jakieś niewidzialne siły.

 

Moje życie się zmieniło

 

     Muszę przyznać, że nie myślałam jadąc do Medziugorja na wózku inwalidzkim, że mogę wrócić stamtąd o własnych siłach. Był to mój pierwszy wyjazd do Medziugorja. Było wspaniale, z powodu łaski, którą przyjęłam i ze względu na atmosferę pokoju, ciszy, równowagi ducha i radości, która tam panowała.

     Na początku nie dawałam świadectwa, gdyż byłam o wiele bardziej wstydliwa i bojaźliwa, niż obecnie. Przy tym, nadal często miewałam kryzysy związane ze skurczami mięśni, a we wrześniu 2005 roku nie mogłam przez to kontynuować nauki w czwartej klasie liceum.

     Kiedy pod koniec lutego przyjechał ojciec Ljubo, aby odbyć spotkanie modlitewne w Piossasco , moi przyjaciele zaczęli mnie namawiać, abym tam pojechała i dała świadectwo miłości Boga. Nie byłam do końca pewna, ale w końcu pojechałam. Dałam świadectwo i odmówiłam modlitwę różańcową. Zanim odjechałam, ojciec Ljubo pobłogosławił mnie i przez chwilę pomodlił się nade mną. Za parę dni moje dolegliwości ustąpiły. Moje życie uległo przemianie, ale nie tylko dlatego, że zostałam uzdrowiona fizycznie. Największą łaską było dla mnie to, że odkryłam wiarę i poczułam jak wielką miłość Jezus i Matka Boża mają dla każdego z nas. Z nawróceniem jest tak, jakby Bóg rozniecił ogień wewnątrz, który stale jest podtrzymywany i podsycany modlitwą i Eucharystią... Niekiedy jakiś wiatr z przeciwnego kierunku może zawiać, ale ogień tak podsycany nigdy nie zagaśnie. Niezmiernie dziękuję Bogu za ten wielki dar! Teraz, w mojej rodzinie wszystkie problemy rozwiązujemy siłą różańca, który odmawiamy każdego dnia w trójkę, mój tata, mama i ja. W domu jesteśmy spokojniejsi, w lepszym nastroju. Jesteśmy szczęśliwi, ponieważ wiemy, że prowadzi nas Bóg, dobry święty Bóg, któremu w pełni ufamy, ciesząc się, że to On i Matka Boża kieruje nami i nam towarzyszy. Dlatego, z całego serca życzę, aby każdy poczuł i zaznał miłości Matki Bożej i Jezusa, gdyż to jest najpiękniejsze i najważniejsze w życiu.

     Sylwia nadal przychodzi przed grób swojego Świętego w pięknej padewskiej bazylice, ale często powraca i do Medziugorja, gdzie – jak sama powiada – urzeczywistniły się na niej słowa: „Wstań i idź!”

 

Glasnik mira, sierpień 2010 r.