Moja droga do Boga

 

     Moja droga do wiary została już określona przed moim narodzeniem. Ponieważ mój ojciec był ewangelikiem, a moja matka katoliczką, zostały już przed ślubem ustalone pewne zasady. Mój tata stwierdził, że nie można ingerować w dziedzinę piłki nożnej i rybołówstwa, natomiast moja mama chciała mieć wolną rękę w obszarach wiary i katolickiego wychowania dzieci. Zaważyło to na tym, że w tym czasie zostały ustalone podstawy z jednej strony do mojej wiary, z drugiej natomiast strony do obszarów zainteresowań w sferze sportu i czasu wolnego.

     Jak to wówczas zwykle bywało, po mojej pierwszej Komunii Świętej odbyłem swój etap posługi ministranta. W wieku 16 lat pragnąłem coraz więcej sobotnich wieczorów przeznaczać na kształtowanie własnych zainteresowań. To oczywiście pociągało za sobą taką konsekwencję, że czas pomiędzy kładzeniem się w sobotę wieczorem do łóżka i poranne wstawanie w niedzielę był coraz krótszy. W pewnym momencie poczułem się zmuszony wycofać się z moich obowiązków ministranta. Pomimo tego poczuwałem się do obowiązku regularnego – czasem nawet punktualnego – uczestniczenia w niedzielnej Mszy Świętej.

     Moje życie modlitewne stało się bardziej intensywne w okresie szkoły średniej, dokładniej mówiąc przed i podczas egzaminów maturalnych. Byłem raczej przeciętnym uczniem więc nie zaszkodziłoby poprosić kochanego Boga o zdanie np. egzaminu z matematyki. Odmówione pobożnie i w skupieniu Ojcze Nasz dawało w moim przekonaniu dodatkowe punkty. Nie wiem teraz czy tak rzeczywiście było, w każdym razie maturę zdałem dobrze.

     Po służbie cywilnej odbytej w instytucji dla upośledzonych umysłowo i fizycznie dzieci zacząłem moje studia z ekonomiki przedsiębiorstw o specjalności marketing międzynarodowy na akademii zawodowej w Ravensburg. Ponieważ studia te połączone były z praktykami w przedsiębiorstwie miałem już jakieś rozeznanie na temat mojego przyszłego życia zawodowego, które czekało na mnie po studiach. Coraz mocniej zaczęło do mnie docierać, że nie mam na coś takiego ochoty. Przecież musi być coś, co daje przyjemność i pasuje do mnie w 100%. Z jednej strony widziałem jak moi koledzy prenumerowali prasę gospodarczą, opowiadali zachwyceni o swoich projektach i pomysłach, które realizowali podczas swoich praktyk w przedsiębiorstwach, z drugiej zaś strony widziałem moją szamotaninę pomiędzy chęcią dążenia do czegoś szczególnego, a nudną wizją zawodowej rzeczywistości, jaka czekała na mnie po studiach.

     W weekendy jeździłem przeważnie do domu do moich rodziców. Podczas jednej z takich podróży wkurzyła mnie porządnie muzyka w radio. Nagle moje spojrzenie zatrzymało się na różańcu, który zupełnie nieużywany wisiał na lusterku w moim samochodzie. Nie miałem w zwyczaju regularnego odmawiania różańca, ale w tych dniach było inaczej. Pomyślałem sobie: Ok., kochany Boże, widzisz, że mam prawdziwy problem. Nie mam pojęcia jak ma wyglądać moja przyszłość. Proszę pomóż mi znaleźć właściwą drogę. Od tego dnia zacząłem dość regularnie odmawiać różaniec w poniedziałki rano podczas drogi na uczelnię i w piątki w południe podczas powrotu do rodzinnego domu. Oczywiście tylko wtedy, kiedy jechałem sam i kolejna ważna rzecz, na światłach zawsze trzymałem język za zębami, w przeciwnym razie wyglądałoby to komicznie! Dokładnie w tym czasie, a było późne lato roku 2002 r., zaczynał się w telewizji RTL castingowy program rozrywkowy „Niemcy szukają supergwiazdy”. Wówczas oglądałem wszystkie programy i byłem zachwycony tym, że talenty muzyczne miały swoją szansę na zrobienie kariery. Sam przez lata byłem członkiem chóru szkolnego, chwytałem także okazjonalnie za gitarę podczas przyjęć z przyjaciółmi.

 

Niemcy szukają supergwiazdy a ja byłem gotowy nią zostać

     Coraz częściej przychodziły mi do głowy myśli, czy aby nie zacząć w biznesie muzycznym, za którym zawsze tęskniłem. Żadnej nudnej pracy biurowej, żadnych nudnych magazynów gospodarczych, a zamiast tego ekscytujące życie gwiazdy muzycznej. Potrafiłem to już sobie jakoś wyobrazić. Cóż ja mogę zdziałać pozytywnego w świecie jako małe światełko dobroci? Jednak już jako znana gwiazda miałbym o wiele większe możliwości. Chrześcijańska supergwiazda, to było to, byłem też przekonany, że mogło to być także dobrze przyjęte przez kochanego Boga. Czas mijał. Na początku roku 2003. Niemcy mieli swoją pierwszą supergwiazdę: Aleksander Klaws. Był już też widoczny jego następca: Stefan Neubacher. Wszystko już sobie poukładałem. Moje studia skończę na jesieni, dokładnie w czasie kiedy rusza druga edycja programu „Niemcy szukają supergwiazdy”. Świetnie, w końcu miałbym jakąś perspektywę. Wreszcie coś „szczególnego” na horyzoncie.

     Z wielką niecierpliwością oczekiwałem startu w nowej edycji: w końcu nadszedł czs. Formularz zgłoszeniowy leżał przede mną. Nazwisko, imię, data urodzenia..., moje największe marzenie, moi idole (Oczywiście Jezusa nie miałem na mojej liście! Byle tylko nie przesadzić!) itd. W końcu odpowiedziałem na wszystkie pytania. Jeszcze tylko zdjęcie i mój bilet wstępu jest gotowy. Był kwiecień roku 2003. Minęło kilka tygodni, a ja przygotowywałem się do końcowych egzaminów, kiedy to na początku czerwca znalazła się w mojej skrzynce na listy koperta od producenta programu. Było w niej zaproszenie na pierwszy casting, na 14. czerwca w Monachium. Ale chwila, jak to? Myślałem, że to wszystko zacznie się jesienią, kiedy skończę moje studia! Nie było jednak żadnej wątpliwości, na kopercie była data 14. czerwca. Ok., kochany Boże. Jeśli to jest Twoją wolą, to uporam się jakoś z tym wszystkim. Wprawdzie nie mogłem sobie tego wyobrazić jak pogodzę egzaminy końcowe i pracę dyplomową z czekającym mnie stresem na castingu. Jakoś jednak musi pójść. Z takim właśnie nastawieniem pojechałem. Castingi były organizowane w kilku dużych miastach Niemiec. W Monachium zameldowało się 4000 kandydatów.

 

Na castingu

    

      14. lutego przed południem zostało przesłuchanych 300 osób. Moja grupa, która również liczyła około 300 kandydatów została przesłuchana po południu. Casting oznacza przede wszystkim: czekać, czekać i jeszcze raz czekać. Otrzymuje się numer, a następnie czeka się w specjalnym pomieszczeniu, aż zostanie się wywołanym, po czym śpiewa się przed jury. Tak więc tego popołudnia siedziało około 300 osób w wielkiej sali hotelu Interkontinental w Monachium. Napięcie i nerwowość uczestników były bardzo widoczne. Również mi się ono udzielało. Ze wszystkich stron dochodziły nucenia piosenek, każdy ćwiczył, aby w decydującym momencie dać z siebie wszystko. W końcu nadeszła moja kolej. Wszedłem do pokoju, gdzie musiałem stanąć na środku pomieszczenia. Przede mną stały dwa stoliki z kamerą oraz monitory. Za stolikami siedzieli kobieta oraz dwóch nieco nerwowo wpatrujących się w monitory mężczyzn. Po tym jak się przedstawiłem, zostałem poproszony o zaśpiewanie moich piosenek, które przygotowałem. Kobieta obserwowała mnie badawczym spojrzeniem, a tych dwóch mężczyzn wpatrywało się w monitor, prawdopodobnie po to, aby sprawdzić jak się prezentuję w telewizji. Kiedy skończyłem, zwrócili się twarzami do siebie, następnie podziękowali i poprosili bym poszedł do poczekalni. Po godzinach oczekiwania przyszła wreszcie kobieta z kartką, stanęła na środku pomieszczenia i wyczytywała nazwiska osób, które przeszły do następnej rundy. Było dokładnie 10 uczestników! Kiedy zostało przeczytane 9 nazwisko, czułem już wewnętrznie, że nic z tego nie będzie. Poprosiłem kochanego Boga, aby pozwolił mi nie zakwalifikować się dalej, jeśli to nie miało być moją drogą. Ok., pomyślałem, pasjonujący dzień, ciekawe przeżycie, ale chyba to nie jest to. To nie moja droga! A jednak zostałem wyczytany jako ostatni. Ale wspaniale! Zostałem wybrany i przechodzę do następnej rundy. Radość była wielka, z drugiej strony wiedziałem jednak, że teraz zacznie się stresujący czas. Znajdowałem się teraz w samym środku castingu, byłem także w trakcie przygotowań do moich egzaminów. To teraz będzie się działo.

     Tydzień później znowu pojechałem do Monachium i znowu czekało mnie to samo. Czekać, czekać i jeszcze raz czekać, z tą różnicą, że teraz było więcej kamer, a ja oceniany byłem m.in. przez Dieter’ a Bohlen’a. Tym samym było większe zdenerwowanie. W końcu przyszła moja kolej, wszedłem do środka pomieszczenia tak jak mi kazano, stanąłem na środku, gdzie znajdowała się na podłodze wielka gwiazda. Za mną było wielkie Logo „Niemcy szukają gwiazdy” ( Deutschland sucht den Superstar), wokół mnie kamery, a przede mną jury z takimi osobami jak: Thomas Stein, Thomas Bug, Shona Frasier i Dieter Bohlen. Po krótkim przedstawieniu się zaśpiewałem moją piosenkę. Gdy wszyscy członkowie jury naradzili się, oczekiwałem w napięciu na ostateczny werdykt Dieter’a Bohlen’a. Jeśli dobrze pamiętam powiedział on wtedy tak: „To było ok! Przechodzisz dalej! ”Nie mogłem w to uwierzyć, przeszedłem dalej! Moje marzenie się nie zakończyło lecz trwa dalej! Dzięki temu sukcesowi zostałem wybrany z 20.000 uczestników do pierwszej 100. Nie mogłem uwierzyć w moje szczęście. Byłem na drodze do sławy.

     W Ravensburg’u nie miałem zbyt wiele czasu na cieszenie się z mojego sukcesu, ponieważ przede mną były jeszcze egzaminy, a moi koledzy żyli nauką. Również ja zacząłem przygotowania do egzaminów. Zdawało mi się, że mój plan spełnia się: skończyć studia i ruszyć pełną parą w show-biznesie. Jednak zaraz po tym trafił mnie szlag. Otrzymałem zaproszenie na przesłuchanie do Berlina, którego termin wypadał dokładnie w czasie egzaminów! To niemożliwe, pomyślałem. Wszystko miało iść tak gładko, a teraz to! Byłem zrozpaczony. Co mam zrobić? Nie przyjść na egzamin? Zachorować? Nie pojechać na przesłuchanie? Nie, to nie wchodzi w grę. Chciałem walczyć o moją szansę. Moi przyjaciele namawiali mnie do wypisania sobie zwolnienia lekarskiego. Jednak ten pomysł nie wydał mi się zbyt dobry, kiedy sobie wyobraziłem, że jeden z moich profesorów mógł mnie przypadkowo zobaczyć śpiewającego w telewizji podczas mojej „choroby”. Rozmyślałem nad tym, po czym przyszła mi myśl: „Hej, przecież powierzyłeś świadomie swoją drogę w ręce Boga i do tej pory wszystko się udawało. Więc pozostań przy prawdzie!” Z ciężkim sercem umówiłem się z moją wykładowczynią przedmiotu na spotkanie, aby przedstawić jej mój problem. Pamiętam jeszcze dziś jak bardzo bałem się tego spotkania. Mój głos i moje kolana drżały, kiedy wyjaśniałem jej moją sytuację. Byłem świadomy tego, że mam małe szanse na pomyślne rozwiązanie mojego problemu, ponieważ termin egzaminów końcowych nie przenosi się ot tak po prostu. Kiedy skończyłem wyjaśniać, oczekiwałem druzgocącego wyroku. Moja wykładowczyni zastanawiała się przez chwilę, następnie spojrzała na mnie i powiedziała: „Pan będzie występował w telewizji? Ależ Panie Neubacher, to jest ogromna szansa dla Pana. Niech nie robi Pan sobie żadnych problemów. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. W każdym razie może Pan pisać egzaminy w późniejszym terminie.” Czy ona to naprawdę powiedziała? W tym momencie rzuciłbym się chętnie jej na szyję! Mogłem z oficjalnym pozwoleniem mojej wykładowczyni pojechać do Berlina, a egzaminy zdawać w późniejszym terminie. To było fantastyczne! Na Tobie można polegać kochany Boże.

     W Berlinie oczekiwały mnie najbardziej stresujące dni i noce mojego życia. Wielkimi autobusami z napisem „Superstarbussen” zostaliśmy przewiezieni przez Berlin z hotelu do Niemieckiego Teatru. Terminarz był napięty i ciągle walczyliśmy o wszystko albo nic. Po pierwszym dniu ze 100 uczestników zostało tylko 70. Znowu udało mi się przejść dalej, będę na żywo śpiewać przed milionową publicznością i walczyć o jedno z 12 finałowych miejsc. Pod koniec drugiego dnia, a była już godzina 22.00 i ciągle było 70 uczestników, zostaliśmy podzieleni na grupy 3 i 4 osobowe oraz otrzymaliśmy zadanie na następny dzień zaśpiewania na głosy jakiejś mało znanej piosenki. Przez całą noc ćwiczyliśmy i dopracowywaliśmy szczegóły. W końcu w godzinach porannych położyliśmy się spać jednak ciężko było zasnąć. Zbyt duże było zdenerwowanie w przeddzień rozstrzygnięcia. Dostanę się do najlepszej 50-tki?

 

Ten jak dotąd najpiękniejszy moment mojego życia.

     I zaczęło się. Nasza 3-osobowa grupa weszła na scenę. Tego widoku prawdopodobnie nigdy nie zapomnę. Scenę oblewało ciepłe piękne światło. Obok nas stał wypolerowany na błysk fortepian Stainways & Sons, z pianistą tej samej kategorii oczywiście. Przed nami wielka sala teatralna, a w środku sali siedziało jury ze znanymi już twarzami. Staliśmy na scenie niemieckiego Teatru, a pianista zaczynał grać pierwsze takty naszej piosenki „No matter what”. Chciałem już zacząć śpiewać i nie mogłem się doczekać, aż zacznę moją część piosenki. I wreszcie zacząłem, po prostu to samo ze mnie wyszło. Czułem się niewiarygodnie dobrze. To był moment, w którym wszystko wychodziło i którego nie chciałoby się zamienić z nikim za żadną cenę. Czułem, że byłem tam gdzie chciałem być cały czas. To było wspaniałe uczucie. Kiedy po występie podsunięto mi pod nos mikrofon, mogłem tylko powiedzieć: „Jest mi kompletnie obojętne jaka będzie decyzja jury, ale to był jak dotąd najpiękniejszy moment w moim życiu i nikt nie może mi tego odebrać.”

     Nadeszło wreszcie rozstrzygnięcie. Znalazłem się wśród 50-tki uczestników. Prawie się przewróciłem! Całe napięcie ostatnich dni ustąpiło w jednym momencie. Dokonałem tego. Wszystko wydawało się sprawnie funkcjonować. Byłem rzeczywiście na właściwej drodze. Niewyobrażalne! Stefan Neubacher z Erlaheim będzie śpiewać na żywo w telewizji przed milionową publicznością z szansą na wejście do finału w programie „Niemcy szukają supergwiazdy”. Byłem niezmiernie dumny z tego czego dokonałem. Następnego dnia nadal czułem się tak jakbym śnił. Jestem na drodze do zostania supergwiazdą. Niewiarygodne! Po zjedzeniu śniadania spakowaliśmy nasze rzeczy i pożegnaliśmy się tymczasem z zespołem, z pozostałymi kandydatami oraz z naszymi osobistymi opiekunami.

     Następnego dnia w poniedziałek były egzaminy. Po tym jak opuściłem pierwsze trzy egzaminy musiałem zdawać tak jak inni kolejne. Gdy wszedłem na salę egzaminacyjną zostałem przywitany gromkimi brawami przez moich kolegów. Wszyscy śledzili mój sukces w telewizji. Cieszyłem się razem z nimi i napisałem dobrze egzamin. Pan będzie już wiedział

     Dwa tygodnie później zaczęło się. Otrzymałem list z RTL. Było to zaproszenie do drugiego ze w sumie dziesięciu programów „Niemcy szukają supergwiazdy”. Tydzień wypełniony wywiadami, ćwiczeniami w śpiewaniu, wyszukiwaniu ubrań. Super ekscytujące przeżycie! Podczas jednej spokojniejszej chwili rozmyślałem nad tym co się w ostatnich tygodniach wydarzyło w moim życiu. Zaszedłem bardzo daleko i stałem na progu zupełnie nowego odcinka życia. Rozmyślałem także nad moimi studiami i było mi trochę smutno. Zainwestowałem w nie trzy lata i byłem krótko na ich ukończeniu. Jeśli teraz trafię do finału to mogę zapomnieć o kolejnym terminie egzaminu. Przy moim toku studiów nie mogę pominąć semestru i myśleć o przedłużaniu. Albo ukończę te studia, albo zostanę z niczym. Co będzie, jeśli nie odniosę sukcesu tak jak sobie to wyobrażałem? Dobrze byłoby mieć dyplom. No tak, pomyślałem sobie, Pan będzie już wiedział najlepiej. Nadszedł ten ważny dzień. Wszedłem jako szósty kandydat z rzędu z piosenką Elton’ a John’ a „Your Song”. Zanim wszedłem na scenę został wyświetlony krótki filmik przybliżający widzom moją osobę. Kiedy go zobaczyłem trafił mnie szlag. Była w nim tylko mowa o Bogu i mojej wierze! Wierzę w Boga, wierzę, że Bóg jest, wierzę, że jest to jego wolą, że trafiam do finału... Bóg, Bóg, Bóg! Jakie to krępujące! Ok., Jezu wprawdzie coś uzgodniliśmy i mam zamiar dać świadectwo, ale nie w ten sposób! Boże, 4 miliony ludzi przygląda się temu! Jak możesz mnie stawiać w tak kłopotliwym położeniu! Film się skończył, a kamera zwróciła się w moją stronę: czułem na sobie spojrzenia widzów. Byłem obnażony! Podobnie musieli się czuć Adam i Ewa po grzechu pierworodnym. Cała rzekomo wspaniała fasada pękła jak bańka mydlana. To niemożliwe, pomyślałem. Do tego filmu przeprowadzono ze mną ponad godzinny wywiad, a im (dziennikarzom) nie przyszło nic lepszego do głowy jak opowiadanie o mojej wierze! Przecież w wywiadzie mówiłem także, że jestem dobrym piłkarzem, że podziwiam David’a Beckham’a, i że lubią mnie dziewczyny. Wszystko mogli w nim umieścić ale nie to!!! Gdyby w studio w podłodze była jakaś szczelina, to byłbym do niej na sto procent wpełzł. Tymczasem teraz mam wyjść i śpiewać. Z chwiejącymi kolanami udałem się na scenę. Tak dobrze się czułem, a teraz to. Nagle pojawił się stempel w kształcie ryby na moim czole, widoczny dla wszystkich! Włączono playback, zacząłem śpiewać z uczuciem ścisku w gardle! Chciałem dać z siebie wszystko, ale nic nie wychodziło. Występ był skopany! Otrzymałem wprawdzie pochlebne opinie od jury, ale dzieliły mnie mile od występu na próbie generalnej. Gdy wszyscy kandydaci zaśpiewali, widzowie zostali poproszeni o oddanie swoich głosów na faworyta. Po godzinie, która trwała dla mnie wieki nadeszło rozstrzygnięcie: nie przeszedłem do finału. Moje samopoczucie było fatalne. Przypięto mi metkę fanatyka, co było wystarczająco wstydliwe, a do tego jeszcze mój pożal się Boże występ. Zawaliłem wszystko. Moje rozczarowanie było nie do opisania. Czy to naprawdę już koniec? Nie, to jest niemożliwe. Być może muszę najpierw zrobić dyplom, teraz mam ku temu okazję. Nagle wykiełkowała we mnie znowu nadzieja. Była jeszcze runda najlepszych z przegranych! No jasne, pomyślałem, to ma sens. Muszę faktycznie zdać najpierw moje egzaminy. Jezus daje mi możliwość ukończenia moich studiów. W poprzednich castingach zawsze przechodziłem jako jeden z ostatnich do następnej rundy, dlaczego teraz miałoby być inaczej!

 

Jezu daj mi proszę jeszcze jedną szansę

     Czułem się niezmiernie zakłopotany, kiedy wszyscy dowiedzieli się, że jestem dającym świadectwo chrześcijaninem. Jezus pokazał mi przez chwilę co znaczy, dawać dla Niego świadectwo i poczułem jak bardzo mnie boli odrzucenie przez świat. W ogóle nie byłem na to przygotowany. Zrozumiałem, że dawanie świadectwa nie jest takie proste jak to sobie wyobrażałem. W drodze do domu sporo rozmyślałem. Nie osiągnąłem dwóch celów: nie dałem wiarygodnego świadectwa i nie zaśpiewałem dobrze. Postanowiłem, że kiedy będę miał drugą szansę to ją wykorzystam. Proszę, Jezu daj mi jeszcze jedną szansę. W następnych trzech tygodniach napisałem zaległe egzaminy i zakończyłem rozdział mojej pracy dyplomowej. Praca została oceniona wysoko, a ja miałem już tytuł magistra w kieszeni.

     Potem przyszła decyzja. Wszyscy pozostali kandydaci zostali zaproszeni na Show do tzw. ostatniej dziesiątki z gotowością pozostania na kolejny tydzień w razie otrzymania szansy wejścia do finału tylnymi drzwiami. Na koniec programu została przeczytana lista tych, którzy mają zostać jeszcze tydzień. Kiedy odczytano moje nazwisko zupełnie ześwirowałem. Ja faktycznie otrzymałem możliwość wejścia do finału. To nie mógł być żaden przypadek. Otrzymałem drugą szansę, a do tego mam już dyplom w kieszeni. Świetnie! Dzięki kochany Boże! Pełny euforii rozpocząłem tydzień przygotowań. W mojej rodzinnej miejscowości utworzyła się grupa fanów, ponadto organizowano przyjęcie w dniu finału czyli w sobotę. Wszystko dobrze się układało. Wyszukałem sobie piosenkę Sashy. Tym razem wszystko wyglądało nieco inaczej. Mieliśmy żywą publiczność w studio, a przygrywał nam zespół, nie tak jak to było w pierwszej rundzie, gdzie muzyka leciała z płyty. Wszyscy kandydaci gorączkowali się w nadziei przejścia do finału. Wszyscy śpiewali o swoje życie. Ja pomyślałem sobie, że ostatecznie o wszystkim i tak zdecyduje publiczność. Koniecznie chciałem przejść do finału i byłem teraz na najlepszej drodze do niego. Głosowanie zostało zakończone, chwilę potem ukazały się wyniki. Zamknąłem oczy. Padło pierwsze imię, a był to... Gunther! Burza oklasków. Miał on wspaniały głos i zasłużył na to. Potem drugie i ostatnie imię... Philippe. No tak, Philippe był też super, ale to było moje miejsce. Czy ja się przesłyszałem? To miał być przecież Stefan. Halo? Co tu się stało? Powoli dotarło jednak do mnie, że byłem tuż przed osiągnięciem sukcesu, a jednak odpadłem. Wszystko szło jak po maśle, a teraz? Finito! Nie mogłem powstrzymać mojego rozczarowania. Na zewnątrz sprawiałem wrażenie opanowanego jednak wewnątrz mnie załamał się świat. Marzenie zostania supergwiazdą zakończyło się! Byłem bezgranicznie rozczarowany i kłóciłem się z Bogiem. Nie mogłem znieść tego, że teraz będę musiał wrócić do codzienności. Krzyczałem do Niego: „Świetnie to wymyśliłeś, Ty tam na górze! Możesz mi wytłumaczyć co to ma wszystko znaczyć? Powiedziałem Ci przecież, że jeśli to nie jest moja droga, to nie dawaj mi szansy, a teraz kiedy pozwalasz mi tak daleko zajść nagle pozwalasz aby ta bańka mydlana pękła. Byłem tuż tuż, ale Ty najwidoczniej nie życzysz mi szczęścia i nie chcesz, abym spełnił swoich marzeń. Wspaniały Boże!”

     Teraz znowu wróciłem do szarej rzeczywistości. Marzenie o wielkich koncertach, limuzynach i milionów na koncie przeminęło. Nie byłem gwiazdą tylko zwyczajnym 24-letnim magistrem ekonomii, który nie miał najmniejszej ochoty na jakąkolwiek nudną pracę biurową. Jednak musiałem coś robić. Zacząłem więc wysyłać CV do różnych firm. Otrzymywałem jednak odmowy jedną po drugiej. Prawdę mówiąc nie wkładałem zbyt wielkiego wysiłku w szukaniu pracy, gdyż nie interesowała mnie zwyczajna praca. Jednak musiałem w jakiś sposób zacząć zarabiać pieniądze. W tej niełatwej sytuacji porozmawiałem z mamą. Spytała się mnie jak sobie radzę, a przy okazji wspomniała, że zapisała się na pielgrzymkę. Od kilku już lat pielgrzymowała do Medziugorja i zapytała się mnie, czy nie chciałbym z nią tam pojechać. Ja? Pielgrzymka? Nigdy w życiu. Z przerażeniem przypomniałem sobie moją ostatnią i jak dotąd jedyną pielgrzymkę, na której byłem w wieku 13 lat. Wtedy zostałem zaciągnięty przez moją mamę. Ta podróż była czystym horrorem. Dookoła mnie było pełno rozpromienionych super katolików, którzy mnie wkurzali swoimi niekończącymi się modlitwami na różańcu. Ta podróż nie była przyjemnością ani dla mnie, ani dla mojej mamy. Teraz znów miałbym jechać na taką pielgrzymkę? Nigdy w życiu. Przede wszystkim nosiłem w sobie jeszcze złość. Bóg nie życzył mi ani sukcesu jako piosenkarzowi, ani nie chciał, abym miał zawód, o który się ostatnio ubiegałem. Odmówiłem więc mamie dziękując za propozycję. Mimo to coś się we mnie działo, a mama nie odpuszczała. Ciągle się mnie pytała czy nie pojadę, jednak nie było to natarczywe, a raczej życzliwe.

 

W drodze do Medziugorja

     Stopniowo przekonywałem się do pojechania tam. Może znowu powinienem dać Bogu szansę, aby się przekonać co będzie dalej. Byłem też ciekawy tego, aby zobaczyć miejsce, gdzie podobno ukazuje się Matka Boża. Któregoś dnia wreszcie uległem namowom mojej mamy i zgodziłem się. Jak się dowiedziałem, z mojej zgody na wyjazd ucieszyła się nie tylko moja mama, ale również prowadząca tą pielgrzymkę pani Schwarz z Radolfzell nad Jeziorem Bodeńskim. Szukała ona rozpaczliwie muzyka, który pomagałby w autokarze swoją grą na gitarze wychwalać Boga. No to teraz może się dziać. Odwagi dodawał mi fakt, że wielu młodych ludzi pielgrzymowało do Medziugorja, i że ja sam nie będę jedynym 24-latkiem, który z własnej woli zdecydował się na taką pielgrzymkę. Ta nadzieja szybko zniknęła, kiedy w Radolfzell wsiadłem do autokaru. Najmłodszym uczestnikiem po mnie była moja mama! Brawo! W co ja się wpakowałem? Tak jak już mówiłem, modlitwa była dla mnie sprawą prywatną, a nie publiczną. Nagle znalazłem się w autobusie z super rozmodlonymi ludźmi, którzy prawdopodobnie potrafią nawet odmawiać różaniec id tyłu. Chciałem do domu! Niestety przed wyjazdem obiecałem sobie, że będę cierpliwie znosił wszelkie niedogodności, jeśli tylko On pokaże mi co ma dalej być z moim życiem. Wobec tego starałem się jakoś znieść tą niewygodną sytuację. Nie minęło nawet pół godziny, a już się zaczęło. Różaniec! Ponieważ siedziałem na początku, było tylko kwestią czasu aż dojdzie do mnie mikrofon. O mój Boże, znowu ta niezręczna sytuacja, czy to się nigdy nie skończy? Jednak miało być jeszcze gorzej niż myślałem. Miałem zaśpiewać pieśń wychwalającą Boga. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem takiej pieśni, nie mówiąc nawet o graniu, a teraz miałem przed sobą „Śpiewaj Jeruzalem” i miałem tą pieśnią wprowadzić cały autokar z pielgrzymami w odpowiedni nastrój.

 

Co za kariera!

    

     Zacząłem śpiewać i to nawet dobrze. Po drugiej, trzeciej piosence pielgrzymi zaczęli wymachiwać rękoma i klaskać. Yeah, rozhuśtałem autokar! Właśnie teraz, kiedy zaczęło się robić przyjemnie dookoła, zdałem sobie sprawę z mojego położenia. Przejeżdżaliśmy właśnie przez jakieś miasto z pięknymi kawiarniami na ulicy wypełnionymi ludźmi. Siedziałem na przedzie w pięciogwiazdkowym autokarze, oznaczonym na przedniej szybie pięcioma gwiazdkami, a ludzie z ulicy mieli pełny wgląd na scenę, na której grałem. Z przodu ja z moją gitarą, a za mną ekstatyczni starsi ludzie, którzy krzyczeli Alleluja i Hosanna. Mój Boże, jaka to była niezręczna sytuacja! Kilka miesięcy temu śpiewałem przed milionami ludzi, byłem na drodze do zostania gwiazdą, a teraz siedziałem jako animator w autobusie pełnym pielgrzymów w drodze do Medziugorja. Co za kariera! Jednak i z tym sobie poradziłem i nie zaprzątałem już więcej myśli tym faktem. Zagryzłem zęby i parłem naprzód. Stopniowo zacząłem rozmawiać z pielgrzymami i ku mojemu zdziwieniu nie byli oni tak śmieszni jak mi się na początku wydawało. Byli oni nawet dosyć mili i odnosiłem wrażenie, że zainteresowani byli moją osobą.

 

Silencio – Cisza: odpowiedź na moje pytania

     Zbliżaliśmy się do naszego celu: Medziugorje! Byłem ciekawy. Czy tu rzeczywiście ukazuje się Matka Boża? Wjechaliśmy na parking, z którego widziałem już kościół. Wysiadłem z autobusu, była dokładnie 18.40. Usłyszałem z mikrofonu słowa „Silencio”, Silence please”, potem zapadła cisza. Do dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć co się ze mną stało w tym momencie. Nagle zacząłem strasznie płakać, zakryłem moją twarz dłońmi i odbiegłem od autobusu. Nikt nie mógł zobaczyć, że płaczę. Co się tutaj dzieje? Nie byłem w stanie powstrzymać łez. To się po prostu samo działo, a ja nic nie mogłem zrobić. Czułem się jak syn marnotrawny, który pełen radości, ale i pełny skruchy rzuca się w miłosierne ramiona swojego ojca. Coś nie do opisania! Poczułem, że dotarłem do domu, oddalonego 1500 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Nagle wydało mi się jasne, że Bóg mnie kocha takim jakim jestem. Aby tego doświadczyć nie musiałem niczego szczególnego dokonać. Udałem się tylko w drogę do Niego, aby Go odkryć, a to co otrzymałem było wspaniałe. Poczułem, że tutaj jest miejsce, w którym mogę znaleźć odpowiedzi na moje pytania i wszystkie moje poszukiwania. Poczułem od dawna nieobecną we mnie potrzebę przystąpienia do spowiedzi. Miałem uczucie, że muszę coś wyjaśnić. Kiedy wyspowiadałem się, a ksiądz udzielił mi rozgrzeszenia, poczułem się zupełnie nowym człowiekiem. Objąłbym z miłości cały świat. Ponieważ w zasięgu była tylko moja mama, rzuciłem się jej na szyję. Nie byłem w stanie jej powiedzieć, jak byłem wdzięczny za to, że mnie tu przywiozła.

     Podjąłem decyzję powierzenia mojej przyszłości w ręce Matki Bożej. Modliłem się: „Umieść mnie proszę w miejscu, w którym chcesz mnie mieć. Pokaż mi miejsce, w którym mogę być dla Ciebie przydatny i w którym będziesz mnie potrzebować.” Tą modlitwą pożegnałem się z Medziugorjem. Poczułem, że to co tutaj przeżyłem, stanowiło punkt zwrotny w moim życiu. W niedługim czasie po powrocie otrzymałem ofertę pracy w agencji marketingowej w Stuttgarcie. Wyraziłem zgodę i cieszyłem się na moje nowe zadanie. Pierwszego dnia w pracy podszedł do mnie nowy kolega Thomas i przywitał mnie tymi słowami: „Cześć Stefan, słyszałem, że byłeś na urlopie. Gdzie byłeś?” „Hm, byłem w Bośni i Hercegowinie”. „Aha”, powiedział trochę zaskoczony, „a co tam można robić?” Ok., to była chwila prawdy, „Odbyłem tam pielgrzymkę” odpowiedziałem. „Ach, byłeś w Medziugorju?” spytał nagle rozradowany. „Tak”, odpowiedziałem dosyć zdumiony. „Byłem w Medziugorju. Znasz może to miejsce?”. „Jasne”, odpowiedział z uśmiechem na twarzy. „Też tam już byłem razem z moim bratem bliźniakiem, który również pracuje tutaj w agencji.” To było fantastyczne. Znalazłem miejsce pracy, w którym mogłem swobodnie i bez skrępowania wymieniać swoje doświadczenia o odkryciu mojej wiary. Co za prezent! W kolejnych miesiącach zdobywałem niezbędne doświadczenie potrzebne do mojego zawodu. Jednak po 6 miesiącach musiałem się już rozglądać za nowym zajęciem. Moja umowa nie mogła zostać przedłużona, ponieważ na krótko przed jej wygaśnięciem pewien wielki klient wycofał swoje zlecenie. Oznaczało to, że nie będzie finansowych środków na dalsze zatrudnienie. Musiałem się więc znowu ubiegać o pracę.

 

Dotarcie do celu

     Jedno z moich CV wysłałem także do Radia Horeb. Niebawem otrzymałem zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Pamiętam dokładnie jak siedziałem w sali konferencyjnej, a proboszcz Kocher powiedział mi: „Na pewno pan wie, że Radio Horeb należy do ogólnoświatowego dzieła ewangelizacyjnego. Nasza rozgłośnia mogłaby mieć właściwie inną nazwę. Wszystkie radia naszej światowej rodziny noszą nazwę Radio Maryja”! Nie mogłem w to uwierzyć. W Medziugorju wyraziłem życzenie, że chcę się zaangażować dla Matki Bożej, no i teraz jestem w centrali jej radia. Wyraźniejszego znaku nie mogłem otrzymać. 2 tygodnie później otrzymałem stanowisko kierownika public relations, które już mogłem wykonywać od stycznia 2005 r. „Nasze drogi nie są jego drogami”. Mogłem tego doświadczyć na własnej skórze. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwy iż pracuję w winnicy Pana. Bóg nie wymaga nic szczególnego od nas abyśmy wydawali owoce. Chce On od nas tylko prostego, jednakże nie zawsze łatwego „Tak”.

     Kiedy w tym roku otrzymałem zapytanie, czy nie mógłbym dać świadectwa na festiwalu młodzieży, wiedziałem, że teraz przyszedł moment kiedy muszę coś oddać. W momencie, kiedy stałem na scenie przypomniałem sobie cytat pewnego młodego mężczyzny, z którym rozmawiałem zaraz po mojej przemianie. Powiedział on: „Stefan, mogę Ci jedno zagwarantować, kiedy wyruszysz w drogę z Jezusem obiecuję Ci, że nigdy nie będzie nudno.” Stojąc tam na górze na scenie czułem, że jest to coś więcej niż tylko nie nudne! Przed moim nawróceniem zawsze marzyłem, aby zostać wielką gwiazdą muzyczną i śpiewać przed tysiącami ludzi. Teraz stałem rzeczywiście na wielkiej scenie przed 40 000 ludzi. Nie byłem tu jednak po to aby siebie samego celebrować lecz aby dać świadectwo dla Jezusa i aby śpiewać dla Niego. Wspaniale! Bóg zna nasze tęsknoty i życzenia oraz traktuje je poważnie, lecz wpierw musi je oczyścić z wszelkiego egoizmu. Dopiero wówczas nasz czyn będzie owocny dla wielu innych.

 

Medjugorje Deutschland